Widok z okna ciągle ten sam. Te same góry stojące w tym samym miejscu. Ośnieżone szczyty miękko otulone promieniami wschodzącego słońca. Spoglądam na nie jak co dzień. Który to już raz? Dwunasty? Piętnasty? Powoli tracę rachubę kolejnych dni, bo każdy wygląda tak samo – nieuchronny schemat, którego nie można przełamać spontanicznym wyjściem do ulubionej kawiarni, kina czy przeglądaniem asortymentu sklepów w ulubionej galerii handlowej. Choć to ostatnie małe, przyziemne i zupełnie niemieszczące się w mojej filozofii życiowej hołdującej raczej minimalizmowi i uważności. Daje jednak poczucie kontroli, sprawczości, udowadnia, że mam moc dokonywania wyborów, choćby tych najmniejszych: kupić czy nie? Albo jakie buty najlepiej sprawdzą się w nadchodzącym sezonie.
Stoję w oknie i patrzę na góry, które stoją w miejscu. Nie tak, jak świat, który zmienia się na naszych oczach, chociaż tym razem nie z naszej inicjatywy. Daleko tym zmianom do euforii, która towarzyszyła nam w czasach ukraińskiej Pomarańczowej Rewolucji, której smak czujemy, gdy ogłoszone zostają kolejne wielkie deklaracje i umowy zawarte między wszystkimi narodami świata po to, by (teoretycznie) żyło nam się lepiej. Tym razem ogarnia mnie (nas?) lęk przed nieznanym. I to doskwierające poczucie bezsilności, które boli tym bardziej, że uzmysławia, jak bardzo daliśmy się, jako ludzie, samym sobie oszukać, wmawiając sobie swoją nieomylność, moc i przeświadczenie, że władamy światem.
Po ulicach Zakopanego swobodnie chodzą łanie. W weneckich kanał pierwszy raz od lat zauważono ryby. A nad największymi miastami Chin znowu widać błękit nieba. Kiedy człowiek zatrzymał się w swoim pędzie i choć przez chwilę przestał rządzić światem według własnych przyjemności, świat odżył. Szum ulicy zastąpił śpiew ptaków, smród spalin – zapach budzącej się do życia po zimie ziemi. Świat szybko przystosował się do nowej rzeczywistości. Czy i nam się uda?
Spoglądam raz jeszcze na ośnieżone szczyty, zanim dom zacznie się budzić i to wywrócone do góry nogami życie będzie toczyć się dalej. Widzę, jak zmienia się światło nad szczytami, gdy słońce podnosi się coraz wyżej, wypełniając swój codzienny, niczym niezmącony plan. Powoli zaczynam zaprzyjaźniać się ze swoją niepewnością. Gdzieś na dnie duszy kiełkuje przekonanie, że będzie dobrze. Musi być, bo też jestem częścią większego planu, którego dzisiaj być może nie rozumiem, ale który ułożył Ktoś Większy – ten sam, kto kazał górom trwać niezmiennie i słońcu wyruszać codziennie w taką samą drogę. Niepokój musi podzielić się miejscem z nadzieją, miłością i wiarą. I wdzięcznością, że jestem tylko człowiekiem. I że mam Komu zaufać w to, że będzie dobrze. Bo będzie. Zawsze, w ostatecznym rozrachunku tego wielkiego planu, jest.
* * *
Boże! Każdego kamienia Panie! Każdego drzewa Zamknięty w kropli deszczu Wysoki w ptasich śpiewach Boże! Zielonych Beskidów Dolin i gór nad nami Pozwól mi pieśń dokończyć Zanim odejdę z mgłami Boże! Każdego stworzenia Panie! Mojego narodu Ogrzej nas w swoich dłoniach Jak zimny kawał lodu Boże! Życia i śmierci Panie wszelkiej nadziei Pochyl się znów nad nami W godzinie ślepej zawiei W. Szymański, „Modlitwa” z repertuaru zespołu Dom o Zielonych Progach https://youtu.be/KNKFkK5HJ2A
Ufności Wam życzę na dziś...
Ela
Comments