Margarett A
Między ciszą a nadzieją. 23 kwietnia

Nie ubrałam się na czarno, chociaż chyba tego ode mnie nie oczekiwano. Po co?
W kościele i tak kilka osób. Takie czasy, takie zasady. A jeśli tak - chociaż złamię konwenanse. Usta i nos przykrywam kolorową chustką. I maluję oczy. Nie wiem, czy ktoś zauważy, ale robię to dla zachowania choćby odrobiny poczucia wolności, możliwości decydowania o sobie, nawet na tym najbardziej podstawowym poziomie. Racjonalnie tłumaczę sobie konieczność zakrywania połowy twarzy bezpieczeństwem swoim i innych. Patrząc na swoje odbicie w lustrze nie potrafię jednak pozbyć się wrażenia, że przeżywamy jakąś wersję Gilead z “Opowieści podręcznej”, choć bez podziału na kobiety i mężczyzn - wszyscy razem bierzemy udział w tym spektaklu, w którym opowieść o ochronie zdrowia jest częściowo pretekstem do pozbawiania nas możliwości podejmowania decyzji o swoim życiu, zamknięcia (dosłownego i w przenośni) nam ust. Nie mogę, nie chcę, dać się wtłoczyć w ramy, które są mi z góry narzucone, w czyjś pomysł na mnie, w labirynt bezrefleksyjnego przestrzegania zasad tylko dlatego, że są…
*
Ilość osób w kościele można policzyć na palcach obu rąk. Każdy w maseczce, większość w ochronnych rękawiczkach. Niby razem, a jednak osobno - samotnie w ławce. Sytuacja trochę kuriozalna, bo przecież jeszcze przed chwilą siedzieliśmy przy tym samym stole, jechaliśmy tym samym samochodem - w odległości znacznie mniejszej niż narzucone teraz dwa metry. Fakt, że tak łatwo ulegamy presji, wbrew racjonalnemu myśleniu i wbrew naturalnej potrzebie bycia teraz, w tym momencie razem, potrzebie wzajemnego pocieszenia się i pomocy w tak przyziemnej czynności, jak choćby zdjęcie rękawiczek (by przystąpić do Komunii), gdy trzęsą się ręce - przeraża mnie i zadziwia. Siedzę więc tak samotnie ze swoimi myślami. Z całym bólem, tęsknotą, strachem i rosnącą gdzieś w środku niezgodą. Dziś jest ta chwila, kiedy kłócę się z Bogiem. O świat. O siebie.
*
A może właśnie to jest nam potrzebne? Taki moment samotności, zmuszający do szczerej, bolesnej rozmowy ze sobą. Moment uświadomienia sobie, gdzie leży granica naszej cierpliwości i wytrzymałości - ta cienka linia, po której przekroczeniu zyskujemy odwagę, by zawalczyć o siebie i otaczający nas świat. Chwila, którą każdy musi przeżyć sam - poczuć smutek i strach, dotknąć tego, co boli, pozwolić popłynąć łzom. A potem dać dojść do głosu sile, która drzemie gdzieś schowana pod tym wszystkim, rozpalić iskrę wcześniej stłumioną. I otoczyć się ludźmi, którzy tej iskrze nie pozwolą zgasnąć…
*
Msza skończona. Wychodzimy. Z zakrytymi twarzami, pilnując, żeby zachować narzucony dystans. Jakaś para chwyta się za ręce. Patrzę, jak wychodzą tak razem z ciemnego kościelnego przedsionka na świat skąpany w południowym słońcu. Jest nadzieja...
***
“Too-tiki sprzątała w kabinie kąpielowej. Wycierała do czysta czerwone i zielone szybki, żeby pierwszym muchom było tu przyjemnie, wywiesiła też płaszcze kąpielowe na słońce i starała się naprawić gumowego Paszczaka. - Teraz kabina kąpielowa znowu będzie kabiną kąpielową - powiedziała. - A potem, kiedy wszędzie zrobi się zielono i miło, będziesz mógł leżeć na brzuszku na ciepłych deskach pomostu i słuchać, jak woda pluszcze o brzeg… - Czemu nie mówiłaś mi tego w zimie? - przerwał Muminek. - To by mnie pocieszyło. Kiedyś powiedziałem: "Tu rosły jabłka". A ty na to:. "Ale teraz rośnie śnieg". Czy nie rozumiałaś, że ogarniała mnie melancholia? Too-tiki wzruszyła ramionami. - Wszystko trzeba odkryć samemu - powiedziała. - I również przejść przez to zupełnie samemu. Słońce tymczasem piekło i piekło. Borowało w lodzie dziury i kanały, a morze pod lodem niepokoiło się, stęsknione za wolnością”.
(Tove Jansson, “Zima muminków”)
Ela
“Jaskółka uwięziona” tekst: Kazimierz Szemioth, muzyka: Janusz Kępski, wykonanie: Stan Borys